środa, 11 listopada 2015

Przeproś mnie za listopad ®

Jesień

Od kilku lat, co roku, gdy przychodzi ten paskudny czas, ogłaszam akcję pt. 'Przeproś mnie za listopad'. Miesiąc, w którym dzień jest krótki, jak pół papierosa wypalonego w szybkiej przerwie między pracą a pracą. Budzę się, gdy jest ciemno, jadę do biura, wychodzę, gdy jest ciemno. Uciekł mi dzień.

Listopad to miesiąc, w którym samobójcy dużo chętniej i zapalczywiej, a już z pewnością skuteczniej targają się na swoje życia. 

Listopad to miesiąc mgieł. W zeszłym tygodniu po 23:00 wracałam przez miasto do domu. Moje auto oblepiła mleczna maź, w środku Warszawy czułam się, jak na totalnym bezdrożu, samiuteńka, bez cudzych świateł mijania za mną, przede mną, bez pieszych na chodnikach. Ślepa i zdziczała od tej niewidoczności, niemal pogubiłam drogę do domu. Wzięłabym nie ten skręt w lewo i wszystko pojechałoby w zupełnie innym kierunku...


Pieprzona zmiana czasu

To oczywiście Niemcy wpadli na ten pomysł na początku zeszłego wieku. Choć mówi się, że pierwszym, który opisał tę ideę oraz ekonomiczne korzyści (w postaci zaoszczędzonych świec) z niej wypływające, był Benjamin Franklin. 

Ja jestem generalnie przeciw. Z tym, że cały rok powinien obowiązywać czas letni, nie zimowy. Ten nasz zmurszały, środkowo-wschodnio-europejski, ziemniaczano-buraczany, nam właściwy. Każdej jesieni pozornie zyskuję jedną godzinę, co mi ją skradli pół roku wcześniej. Chodzę pół niedzieli, jak głupia, nie wiedząc, co z tą dodatkową godziną zrobić. Późną wiosną zaś gonię za tą 2 w nocy, co mi ją nagle zamienili na 3.

A tak serio, czy w dobie wszech elektryczności taki zabieg ma jeszcze w ogóle sens?

Wszystkie drogi prowadzą do Rzymu

Między Wszystkich Świętych a Dniem Niepodległości, najbardziej ponurymi świętami w naszym kraju, udałam się do Rzymu. Tej europejskiej ziemi obiecanej, tej bez błędu w położeniu - nad dwoma morzami, w klimacie, gdzie listopad cuci mnie niezrozumiałym dla Polki słońcem i bez błędu w żyznej w pizzę i pastę glebie. Ave Romani.
Ten listopad może wyglądać inaczej. Tymczasem za moim polskim oknem, przez te 5 dni, drzewa pogubiły wszystkie liście. Nie żartuję, wszystkie, co do jednego, są łyse. Są tym bardziej łyse przy rzymskich wysokich sosnach, w których w słońcu buszują zielone, hałaśliwe papugi. 

Tymczasem w Polszy

"Macierewicz szefem MON" - napisała mama. - Nie wracamy - odpisałam. "Wracaj, zwariuję tu bez Ciebie". Wróciłam, Ryanair mi pozwolił. Jestem. Jutro naziolskie święto w centrum mojej nie do końca cywilizowanej stolicy.

Wielkie piękno

Oczywiście, że oglądam jeszcze raz. Być w Rzymie i nie oglądać "La grande bellazza" Paolo Sorrentino to pewnie jak być tam w połowie. Wyegzaltowane? Być może. To obejrzyjcie. 

Fontanna di Trevi - najpiękniejszy, najbardziej zamaszysty pomnik baroku dostępny w dzisiejszej Europie naprawdę zapiera dech w piersiach, mimo skaczących pomiędzy Neptunem a skałami szczurów i mew. Mimo tysiąca turystów rzucających za siebie monety. Paliłam tam papierosa w tłumie, w ręku schowaną miałam małą małpkę prostego, włoskiego chianti. Szturchali mnie rozbawieni amerykanie, z lewej miałam hiszpańską parę, która na selfie-sticku trzaskała sobie zdjęcia z nienaturalnymi minami. La grande bellaza, grande!

Więc przeproś mnie za listopad

Za mgły, za zimno, za wiatr, za deszcz, za to, że w zapadanych lusterkach nic nie widzę. Przeproś mnie za ciemność przed 16:00, za Macierewicza, za Ziobrę, za Kamińskiego, za Jarka wreszcie. Przeproś mnie za wszystko to, co zobaczę w stolicy mego nieudanego kraju 11 listopada. 
Przeproś mnie za równinę mazowiecką, która ciągnie się tak daleko, jak nie sięga mój wzrok. Za brak słońca, za brak wiary, za brak piękna, wielkiego piękna. Jak bohater Sorrentino, Jep Gambardella, będę tego piękna szukać aż do starości. Powiedzcie mi tylko, gdy je przegapię.