czwartek, 10 marca 2016

W nocy, po ludzku

Nędza

Dobrze jest przeczytać książkę o miejscu, w którym się było. Jeszcze lepiej czytać książkę o miejscu, w którym się akurat jest. Tak zrobiłam ze "Stambułem" Pamuka, gdy tam byłam. 

Tę książkę przeczytałam już po powrocie z Rumunii, z Węgier, z Bułgarii, ze Słowacji. "Cyganie. Spotkania z nielubianym narodem" Rolfa Bauerdicka. I jest tam rozdział o wysypisku śmieci na obrzeżach miasta Oradea w północno-zachodniej Rumunii. 

Bauerdick pisze, że był w Jardim Gramacho, odwiedzał największe wysypiska śmieci na świecie, na których mieszkają i funkcjonują ludzie. Z zachowaną hierarchią, z podziałem dóbr i pracy. Ale czegoś takiego, jak wysypisko pod Oradeą, nie widział nigdy. W książce pojawia się zdanie, że ci ludzie już niczego się nie boją. Bo nie zostało im ani w nich nic, co ktokolwiek chciałby im odebrać... Oni sami też niemal niczego już nie chcą. 

Może to jest właśnie definicja całkowitej nędzy. Już nie tej ekonomicznej, ale idącej w ślad za nią nędzy mentalnej i emocjonalnej, nędzy istnienia, z której ci ludzie po części zdają sobie sprawę. To jest wtedy, kiedy nikt już niczego od ciebie nie chce, bo nic już nie masz. I dla świata przestajesz istnieć.


Piramida Maslowa

Gdy zaspokoimy już głód, poczujemy się bezpieczni, będziemy akceptowani, kochani, będziemy czuć się częścią społeczności, jakiejkolwiek, zaczniemy myśleć o potrzebach wyższych, o "dobru ogólnym", o innych wreszcie. 

Słyszałam także teorię, że są takie miejsca na świecie, gdzie piramida nie obowiązuje. 
Od kumpla usłyszałam dawno temu opowieść o Damaszku, tym sprzed wojny, sprzed kilkunastu lat. Podczas swojej wyprawy do Syrii spotkał bezdomnego człowieka, ciągnącego wózek z dobrami, które dla niego jedynie przedstawiały jakąś wartość. Nie bał się, nie płakał, nie prosił, był bosy, ale szczęśliwy. Twierdził, że jest spokojny, bo bóg jest jego odpowiedzią. Odpowiedział na każde jego pytanie. Wskazał, co dobre, a co złe. Wyznaczył drogę, którą człowiek ma iść, żeby zaznać szczęścia w życiu po życiu. Doczesność oznaczył jako etap, część drogi jedynie. 

Niełatwo jest nie wierzyć w nic

Dualizm moralny, świat miliona wyborów, poplątane ścieżki, codzienne decyzje, oceny, nasze i bliźnich. Czy to czyni mnie bardziej ludzką? Pewnie nie. Czy jest mi łatwiej? Z pewnością nie.
Uważam, że ludziom wiary jest w życiu łatwiej. Mają zapewne taki sam wpływ na własny los, jak każdy z nas, ale pewne wybory są już z góry dokonane. Są takie ścieżki, którymi nigdy nie pójdą, bo są oznaczone jako "złe". Upraszczam? Być może. W życiu ateisty prostota to rzadkość. Bo co, jeśli ta doczesność to wszystko, co nam dane? 

Czasem wpadam do knajpy, patrzę na menu, które jest słabe, ceny za wysokie i mimo, że już zdjęłam kurtkę, wymieniłam grzeczności z kelnerem i powinnam zamawiać, to zbieram się i wychodzę. Tak po prostu. 



Lepsze coś, niż nic

Mój minimalizm jest absolutny: lepiej nic, niż mało. Lepiej nie, niż źle. 

Osobista nędza

To nie wtedy, gdy mam pustą lodówkę, albo znów ląduję w "chwilowym domku". To także nie wtedy, gdy odmawiam sobie kolejnej rzeczy. To wtedy, gdy mi nie starcza energii i siły, by podać komuś ciepłe ramię. Musi być ciepłe, zimne to gorzej, niż żadne. 

Mówię do ciebie...

choć brzydko. I będę mówić tak długo, jak się uśmiechasz, nawet, jeśli nie słuchasz. Nawet, jeśli mówisz: jesteś wulgarna i głupia... wyjdź:D







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz