środa, 6 maja 2015

MANIFEST

Kobiece czyli jakie?

Wiedziałam to od zawsze. I zawsze mnie to wkurzało. A ostatnio jeszcze wpadło mi przed oczy to: "Outlander" od AXN.

Artykuł w Wyborczej o serialu i wywiad z odtwórczynią głównej roli. W oczy rzuca mi się zupełnie nietendencyjne pytanie: Na planie nosiłas XVVIII-wieczne suknie i zwiewne kostiumy z lat 40. Trudno było sie poruszać w gorsecie? - qrwa...

Dobra, pomyślałam sobie, mimo tego dam temu szansę, to tylko artykuł, gadka-szmatka baby z babą w dodatku.
Wieczorem kawałek wina, kanapa, dres i pilot serialu. A w nim wszystko, czego nie powinno tu moim zdaniem być:
  1. Kretyńskie wynurzenia rzucane z off'u, zwolniony obraz i dramatyczna muza.
  2. Egzaltacja głównej bohaterki.
  3. Pseudomistycyzm, zioła, stare zamki, druidki...
  4. 2 kochanków (a ona taka rozdarta, biedna; na szczęście oni nigdy się ze sobą nie spotkają, bo żyją w dwóch różnych wiekach).
  5. Tempo akcji jak w "Dolinie Muminków".
  6. Generalnie: nuda, panie.
  7. Archetyp niezależnej kobiety przerysowany w nieznośny sposób. 

Punkty od 1 do 6 są do przejścia - po prostu marny romansik z pokłosiem klimatycznym "Zmierzchu" i innych takich. Zwyczajnie nie do oglądania. Natomiast punkt 7 mnie zdenerwował, dlatego popełniam te zdania.


Zacznę od postaci kobiecej: słaba aktorka, która całą sobą odgrywa "kobiecą siłę", "babskie oburzenie", rzuca wciąż słowa typu "bloody...", wszystko jest bloody, a fe!, co to za słownictwo, moja damo? 


A teraz do sedna: co mnie tak naprawdę zdenerwowało?


Po pierwsze pokazywanie w XXI wieku kretynki, która odgrywa "tę silną", jakby słabość była przyrodzoną cechą wszystkich kobiet. Taki serial z pewnością zrobiłby furorę w wieku XIX. Teraz nie ma już o czym dyskutować. 


Po drugie: ostentacja, z jaką bohaterka sili się na siłę... 


Po trzecie: dla kogo to kurwa jest, ten serialik?


Dla kobiet czyli dla kogo?


Kobieca prasa, kobiece książki, produkty adresowane do kobiet... Z racji mojego zawodu, bardzo to rozumiem. Trzeba przeprowadzić segmentację rynku, znaleźć swoją grupę docelową, dokładnie ją opisać, zdiagnozować jej potrzeby, określić zainteresowania... etc. i trafić do niej. Pominę kwestię produktów konsumpcyjnych i odniosę się tylko do kultury, a właściwie do jej nośników. 

Jeśli książka jest określona mianem "kobiecej", a już nie daj boże "czytadła", mam 100% pewności, że po nią nie sięgnę. Podobnie będzie z filmem i oczywiście z prasą. Programy telewizyjne "dla kobiet" to także niezły przykład szajsu - kwintesencja miałkości, głupoty, rozbijania gówna na atomy. Nie lubię!


Jednak z racji zawodu, wiem także, że jeśli istnieją właśnie takie książki, gazety, filmy szczycące się mianem "kobiecych", to znaczy, że są na to odbiorcy. I jest ich całkiem sporo. TO SIĘ SPRZEDAJE. Ja pytam: dlaczego? I pytam: kto?!?


Manifest okołofeministyczny 


Jestem kobietą. To mnie w jakiś sposób określa, ale mnie nie definiuje. Jestem liberalną agnostyczką, jestem fanką wolnych wyborów.

CZY JESTEM FEMINISTKĄ? A co to właściwie znaczy?


Bawią mnie te wszystkie laski, które krzyczą pseudofeministyczne hasła, te o wolności wyborów i niezależnych decyzjach, a potem sięgają po kobiecą gazetkę wypchaną reklamami i próbkami kremów (czyli po produkt przygotowany specjalnie dla głupich kóz zwanych potocznie "babami"). 
I te, które mówią głośno o swojej niezależności, a potem lecą do salonów ślubnych wybierać koronki i inne badziewne duperele.
I jeszcze do rozpuku bawią mnie takie, które opluwają gatunek męski, a potem wypłakują oczy na durnych filmach i serialach romantycznych. Głupie cipy. 

INTERESUJĄ MNIE PRAWA KOBIET i chciałabym, by nie mówiło się o prawach kobiet, ale o prawach człowieka, żeby nie było różnic ze względu na płeć. To oczywiste. 

Ale gdybym była ziemniakiem, to walczyłabym o prawa ziemniaków. 

To, że jestem kobietą, jest przypadkiem. To, że nie jestem "babą" już nie. I gratuluję sobie tego za każdym razem, gdy moja lewa dłoń spotyka prawą. 

Jeszcze tu wrócę.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz