Kobiece czyli jakie?
Wiedziałam to od zawsze. I zawsze mnie to wkurzało. A ostatnio jeszcze wpadło mi przed oczy to: "Outlander" od AXN.
Artykuł w Wyborczej o serialu i wywiad z odtwórczynią głównej roli. W oczy rzuca mi się zupełnie nietendencyjne pytanie: Na planie nosiłas XVVIII-wieczne suknie i zwiewne kostiumy z lat 40. Trudno było sie poruszać w gorsecie? - qrwa...
Dobra, pomyślałam sobie, mimo tego dam temu szansę, to tylko artykuł, gadka-szmatka baby z babą w dodatku.
Wieczorem kawałek wina, kanapa, dres i pilot serialu. A w nim wszystko, czego nie powinno tu moim zdaniem być:
- Kretyńskie wynurzenia rzucane z off'u, zwolniony obraz i dramatyczna muza.
- Egzaltacja głównej bohaterki.
- Pseudomistycyzm, zioła, stare zamki, druidki...
- 2 kochanków (a ona taka rozdarta, biedna; na szczęście oni nigdy się ze sobą nie spotkają, bo żyją w dwóch różnych wiekach).
- Tempo akcji jak w "Dolinie Muminków".
- Generalnie: nuda, panie.
- Archetyp niezależnej kobiety przerysowany w nieznośny sposób.
Punkty od 1 do 6 są do przejścia - po prostu marny romansik z pokłosiem klimatycznym "Zmierzchu" i innych takich. Zwyczajnie nie do oglądania. Natomiast punkt 7 mnie zdenerwował, dlatego popełniam te zdania.
Zacznę od postaci kobiecej: słaba aktorka, która całą sobą odgrywa "kobiecą siłę", "babskie oburzenie", rzuca wciąż słowa typu "bloody...", wszystko jest bloody, a fe!, co to za słownictwo, moja damo?
A teraz do sedna: co mnie tak naprawdę zdenerwowało?
Po pierwsze pokazywanie w XXI wieku kretynki, która odgrywa "tę silną", jakby słabość była przyrodzoną cechą wszystkich kobiet. Taki serial z pewnością zrobiłby furorę w wieku XIX. Teraz nie ma już o czym dyskutować.
Po drugie: ostentacja, z jaką bohaterka sili się na siłę...
Po trzecie: dla kogo to kurwa jest, ten serialik?
Dla kobiet czyli dla kogo?
Kobieca prasa, kobiece książki, produkty adresowane do kobiet... Z racji mojego zawodu, bardzo to rozumiem. Trzeba przeprowadzić segmentację rynku, znaleźć swoją grupę docelową, dokładnie ją opisać, zdiagnozować jej potrzeby, określić zainteresowania... etc. i trafić do niej. Pominę kwestię produktów konsumpcyjnych i odniosę się tylko do kultury, a właściwie do jej nośników.
Jeśli książka jest określona mianem "kobiecej", a już nie daj boże "czytadła", mam 100% pewności, że po nią nie sięgnę. Podobnie będzie z filmem i oczywiście z prasą. Programy telewizyjne "dla kobiet" to także niezły przykład szajsu - kwintesencja miałkości, głupoty, rozbijania gówna na atomy. Nie lubię!
Jednak z racji zawodu, wiem także, że jeśli istnieją właśnie takie książki, gazety, filmy szczycące się mianem "kobiecych", to znaczy, że są na to odbiorcy. I jest ich całkiem sporo. TO SIĘ SPRZEDAJE. Ja pytam: dlaczego? I pytam: kto?!?
Manifest okołofeministyczny
Jestem kobietą. To mnie w jakiś sposób określa, ale mnie nie definiuje. Jestem liberalną agnostyczką, jestem fanką wolnych wyborów.
CZY JESTEM FEMINISTKĄ? A co to właściwie znaczy?
Bawią mnie te wszystkie laski, które krzyczą pseudofeministyczne hasła, te o wolności wyborów i niezależnych decyzjach, a potem sięgają po kobiecą gazetkę wypchaną reklamami i próbkami kremów (czyli po produkt przygotowany specjalnie dla głupich kóz zwanych potocznie "babami").
I te, które mówią głośno o swojej niezależności, a potem lecą do salonów ślubnych wybierać koronki i inne badziewne duperele.
I jeszcze do rozpuku bawią mnie takie, które opluwają gatunek męski, a potem wypłakują oczy na durnych filmach i serialach romantycznych. Głupie cipy.
INTERESUJĄ MNIE PRAWA KOBIET i chciałabym, by nie mówiło się o prawach kobiet, ale o prawach człowieka, żeby nie było różnic ze względu na płeć. To oczywiste.
Ale gdybym była ziemniakiem, to walczyłabym o prawa ziemniaków.
To, że jestem kobietą, jest przypadkiem. To, że nie jestem "babą" już nie. I gratuluję sobie tego za każdym razem, gdy moja lewa dłoń spotyka prawą.
Jeszcze tu wrócę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz